Społeczeństwo rynkowe - a takim staje się nasze społeczeństwo - musi funkcjonować i faktycznie funkcjonuje w obszarze różnorodnych ofert: gospodarczych, kulturalnych, politycznych, ideowych, wreszcie religijnych. Samo społeczeństwo oferty te generuje, a potem z nich korzysta na prawach rynku. Oto produkuje i konsumuje: dobra materialne, wytwory kultury, idee polityczne i religijne. W ten sposób ze społeczeństwa losu - by przywołać znane socjologom rozróżnienie Petera L. Bergera - staje się stopniowo społeczeństwem wyboru. Językiem bardziej tradycyjnym mówi się tu o pluralizmie religijnym.
To w takim kontekście wypada widzieć wzrastającą u nas liczbę nowych ruchów religijnych (zarówno ortodoksyjnych, zatem sytuujących się w ramach Kościoła katolickiego, jak i heterodoksyjnych, zatem programowo dystansujących się wobec katolicyzmu) i sekt. Co o nich myśleć, jakie zająć wobec nich stanowisko? Oto jest pytanie. Na dziś. Na jutro.
Można - to tylko hipoteza - trochę z nimi powalczyć. W imię zawalczenia o odzyskanie dawnych, własnych wyznawców. Można stwarzać pozory, że problemu nie ma. Owszem, gdzieś są jakieś sekty, ale to w istocie statystyczny margines nie wart zainteresowania. Można, dostrzegając sekty i nowe ruchy religijne (dalej NRR), starać się być tolerancyjnym. Czyli trzymać dystans i znosić ich inność. Można zacząć rozmawiać - przecież być człowiekiem dialogu to dziś modne, a przynajmniej olitycznie poprawne. Inaczej już nie wypada. Można wreszcie zacząć współpracę; rzecz jasna w tym, co do współpracy się nadaje. Cała gama odniesień. Z pewnością warto przyjrzeć się im dokładniej.